Cena do negocjacji

Wszystkie moje wpisy staram się zacząć jakimś współgrającym cytatem. Dziś jednak będzie to krótka, ale jakże prawdziwa historia, na którą natknęłam się w Internecie:

Silnik gigantycznego statku się zepsuł i nikt nie był w stanie go naprawić, więc zatrudnili mechanika z ponad 40-letnim doświadczeniem.

Sprawdził silnik bardzo dokładnie, od góry do dołu. Po obejrzeniu wszystkiego mechanik rozładował torbę i wyciągnął mały młotek.

  W strategiczne punkty trafiał bez problemów. Wkrótce silnik ponownie się uruchomił.

  Siedem dni potem mechanik powiedział, że całkowity koszt jego interwencji wynosi 20 000 euro.

  „Co do cholery ?!” – powiedział właściciel. – „Prawie nic nie zrobiłeś. Podaj nam szczegółową wycenę. ”

  Odpowiedź mechanika była prosta:

  „Uderzenie młotem: 2 euro

  Wiesz, gdzie i ile uderzyć: pozostałe 19 998 ”

 Takie jest właśnie znaczenie podkreślenia swojej wiedzy i doświadczenia … ponieważ są one wynikiem wielu zmagań, doświadczeń, zmartwień, nieprzespanych nocy, a nawet i łez. Jeśli wykonuję pracę w 30 minut, to dlatego, że spędziłem 20 lat, ucząc się, jak to zrobić w 30 minut. Jesteś więc winien mi za lata, a nie za minuty.  

Nigdy nie „sprzedawaj się za małe pieniądze”. Twoje godziny pracy kosztują wiele dni Twojego życia.

Pustelniczka (Jasmon-Pustułka/Wabigon) fot. Justyna Papierzyńska

Temat hodowli koni huculskich w Polsce jest bardzo złożony.

 Na pierwszy rzut oka wydaje się hodowlana droga wydaje się prosta, gdy postawimy na niej pierwszy krok w pięknej zielonej trawce jesteśmy zachwyceni. Potem jednak trzeba zrobić drugi krok i w tej pięknej trawce nasza bosa stopa trafia na kamień. Potem jest krok trzeci…Ups! Szkło. Czwarty? Kij w oko. A potem? Potem to już jest szalony Roller-Coster wzlotów i upadków.

Plus jest tylko jeden. Hucuł jest koniem górskim, więc na tej szalonej kolejce daje sobie radę wyśmienicie, a Ty jeśli masz farta to zamiast upadać twarzą w piach, wpadasz w tłusty puchaty brzuszek hucuła!

Jak więc widzicie droga ta jest prosta jedynie z wyglądu. Samych tematów jej dotyczących, które można by poruszyć jest cała mnogość i z dobre 80% jest idealnym tematem na shitszkwał, chociażby możliwość wpisu hucułów z zagranicy do Polskiej Księgi Stadnej w celu zmniejszenia inbredu, albo ile białego może być w srokatym, a o maści kasztanowatej już nie wspominam. Sama przygoda i niekończące się zastrzyki adrenaliny…. Dziś jednak skupimy się na temacie, który interesuje każdego (serio, każdego, nawet tego co się zarzeka na grób matki i wszystkie siły Niebieskie, że jego nie), czyli…pieniądze.

Polityka hodowlana.

Obecnie w hodowli huculskiej panuje zasada „każdy orze jak może”. Co sprawia, że jedne orze lód na rzece (stara się ponad siły), a drugi stopą szura piach z miejsca na miejsce ( mniej wy…szystko gdzieś, a będzie i dane). Hodowle dzielą się więc na te, które hucuły rozmarzają i te które faktycznie je hodują. Hodowcy prywatni dzielą się na tych „dużych” i tych „małych”, a w każdej tej kategorii jest jeszcze wiele nisz i zakamarków ( np. ciężko nazwać nawet „małym hodowcą” kogoś kto ma jedną klacz, którą pokrył ogierem, bo było blisko i chciał on źrebaczka, ponieważ jest to osoba prywatna, która ma konia).

Hucuły obecnie bardzo zyskują na popularności. Kuszą bardzo dobrą użytkowością, łatwością utrzymania, dużym nasyceniem rynku, a przez to często niską ceną. No i oczywiście dotacje, które w skali rocznej są jak drobne na waciki, ale jednak są i jak człowiek tyko dodaje i mnoży (a nie odejmuje i dzieli) to wydaje się, że są to miliony dolarów (a tak naprawdę to 4,66 zł/na dzień) przy czym zawsze jakieś rachunki idzie tym opłacić (w mojej hodowli to akurat wystarcza na krycie, co już jest sporym plusem z moją fantazją odnośnie odległości ogierów).

Każdy ma więc inną politykę hodowlaną, którą oczywiście weryfikuje rynek, będący w Polsce dość kapryśnym stworzeniem.

Klient chce za małe pieniądze zakupić konia mocno użytkowego – nie za starego, nie za młodego, wyszkolonego, spokojnego, ładnego, zdrowego, najlepiej jeszcze ze skrzydłami i 40to letnim doświadczeniem w pracy z dziećmi. A hucuły jako konie „łatwe”, bardzo są przez te chęci krzywdzone – wczesne, intensywne zajeżdżanie, hodowle nastawione na dużą ilość taniego towaru lub „bo dotacje każą robić źrebaki” (co totalnie nie jest prawdą! Dwa bejbiki na 5 lat to wcale nie dużo), duża sprzedaż koni bardzo młodych (bo najtaniej dla kupującego i mało wysiłkowo dla sprzedającego).

Wszystko to sprawia, że do niedoświadczonych  klientów często trafia „dzicz rosochata” i w świat już frunie, że te hucuły to takie uparte i do niczego.

Czasem mam wrażenie, że od hucułów wymaga się rzeczy niemożliwej – bycia bajecznym koniem, bez poświęcenia im ani grama czasu i treningu. Hucuł już z brzucha powinien wyskakiwać osiodłany! Przywilej bycia „niegrzecznym” dotyczy jedynie dużych koni, bo to w końcu „hur-dur-gorąca-krewka-hehe”.

Są więc  hodowle, które ja osobiście  nazywam „Buszem”, hodujące dzicz rosochatą, bo hucuł, który musi dbać o siebie, dopiero po jakimś czasie zaczyna dbać o człowieka (a czasem i nigdy), a kocioł ambicji klienta stoi na mocnym ogniu.

Jedynym co ratuje hucuła w tym szalonym garze wysokich wymagań, są hodowcy, którzy faktycznie znają rasę i są jej miłośnikami. Jedni mają dużo koni, inni mniej. Jedyni mają tyko hodowlę, inni poza hodowlą wynoszą użytkowość hucuła na wyższy poziom jednak w każdym przypadku hucuł jest zaopiekowany, bo tylko tylko wypiekanie na wolnym, troskliwym i delikatnym ogniu sprawia, że hucuł jest jak biszkopt, albo chińska porcelana – idealny.

Pstry (Gejzer- Pustelniczka/Jasmon) fot. Justyna Papierzyńska (tak matka to klacz z 1 zdjęcia)

Zasady są jednak trzy. I nigdy nic tego nie zmieni:

Tanio i szybko?

Nie będzie dobrze.

Dobrze i szybko?

Trochę się nie da (zwłaszcza z tym szybko), więc nie będzie tanio.

Dobrze i tanio?

 Nie będzie szybko. A skoro nie będzie szybko nie może być tanio. Ok. Da się, ale trzeba mieć doświadczenie  i koneksje połączone z dobrą opinią (i dużo czasu na negocjacje…).

Tanio i szybko.

Czyli  w skrócie  – młody koń – w przypadku hucułów najczęściej odsadek.

 Tu sytuacja może rozwinąć się trójnasób.

  1. Huculski bejbik trafi w doświadczone ręce znające rasę i jej „specyfikę ”, gotowe poświęcić czas na szkolenie co zaowocuje super koniem. Takie deale kręcą najczęściej hodowcy – kupić tanio z masówki lub od niedoświadczonej osoby, która ma hucuły, bo ma i sama nie wie co z nimi robić.  Gdy w taki obrót rusza dzicz rosochata 2-3 letnia to wiedzcie, że jest to trochę taki handlarczykowy system – tanio kupić, drożej sprzedać. I każdy klient musi się z tym liczyć.
  2. Huculski bejbik trafia do laika. Cóż ja mogę rzec, czasem ma się wtedy szczęście, a czasem pecha. Można wychować anioła, a można wychować szatana, a późniejsze naprawienie szatana to droga przez mękę uwierzcie mi na słowo (been there done that).
  3. Huculski bejbik trafia do laika, ale laik ma do kogo się zwrócić o pomoc. Szanse na anioła wrastają do 70%, ale będzie to wymagało nakładu pracy i gotówki, więc to co zaoszczędzimy na początku wydamy potem.

Dobrze i szybko.

Tu po pierwsze warto wyjaśnić co znaczy „szybko”, a znaczy około 3,5-4,5 roku. Czyli średnio 4 lata zajmuje dobre, podstawowe wyszkolenie konia –  zarówno na bezpiecznego konia „z ziemi” jak i podstawę podstaw z siodła. Dobrze oznacza też większy nakład finansowy, zwłaszcza w przypadku klaczy i ogierów – wpisowe na Czempionaty i ścieżkę, licencja hodowlana to nie są rzeczy, które hodowca dostaje za darmo, ba czas to pieniądz, a do każdej „oceny” trzeba konia przygotować. Większość imprez wcale nie dzieje się „pod nosem”, więc hajsik za paliwko też trzaska. Kupujący dostaje jednak hucuła, który jest jak gotowe danie na wynos z niezłej knajpy – jeśli  ma farta (i da więcej) kurier dostarczy je pod drzwi jeszcze ciepłe i gotowe do schrupania, jeśli chce przyżydzić i nie da napiwku za szybsze pedałowanie na rowerze (da mniej) to kurier może mu napluć do zupki i przez to kupujący dostanie niby gotowe danie, ale jednak zimne i z wadą, więc potem i tak dopłaci czasem spędzony na kibelku i pieniędzmi żeby leczyć swój bolący brzuszek.

Dobrze i tanio.

 Nie będzie szybko – jak już ustaliliśmy szybko oznacza minimum 4 lata, ale wiadomo im koń starszy tym lepiej wyszkolony (przynajmniej tak powinno być). Tu jednak dochodzi jeszcze definicja słowa „tanio”, która w tym przypadku w zależności od wieku konia, jego poziomu zaawansowania, płci, sukcesów oraz przydatności do hodowli –  startuje od 8-10 tysięcy w górę . I nie ma co się dziwić. Gotowy produkt opakowany w piękne kokardki, gotowy do użycia, spełniający wszystkie wysokie normy i atesty musi, po prostu M U S I kosztować! Kupujący który chce nabyć w pełni sprawne huculskie Ferrari, powinien wiedzieć, że konie to nie jest tania zabawa. A za jakość się płaci. Warto jednak  wspomnieć, że są pewne zaułki dostępne jedynie dla graczy, którzy osiągnęli już pewien poziom i mają coś do zaproponowania. Ja ci coś dam, Ty mi coś dasz i obje będziemy coś mieć. Oczywiście nie jest to takie proste, ale nie zmienia to faktu, że jest możliwe. Wymiana stanówkami, sprzedanie konia taniej do hodowli, w której się pokaże światu i/lub zostanie doceniony. Osoby, które wiedzą czego szukają „polują” na dobre konie u osób, które nie wiedzą co mają lub im na tym nie zależy, albo mają dobre konszachty z handlarzami, którzy czasem potrafią znaleźć złoto w stercie obornika. I tak się jakoś kręci ten bardziej niskobudżetowy handelek.

Podkomorzy (Gejzer-Pustelniczka/Jasmon) z matką (albo raczej matkami) fot. Justyna Papierzyńska

Hodowcy! Ceńmy się i szanujmy.

Znam wiele naprawdę bardzo dobrych hodowli. Jedne bazują na sprzedaży odsadków i młodych koni  – oswojonych, z dobrych linii i z dobrymi głowami. Inne bazują na sprzedaży koni 3letnich i starszych – takich trochę huculskich „gotowców”  lub „prawie-gotowców”. Niektóre z nich znają swoją wartość i są pewne tego co mają. Inne ugrzęzły w bagnie zdania „jak nie sprzedam tanio to nikt nie kupi i co ja z tym zrobię?” .

Popyt oznacza podaż, podaż oznacza sprzedaż, a cenę zawsze ustala rynek. Hodowcy moi kochani. To MY jesteśmy rynkiem. To MY ustalamy jakość produktu i przez to odpowiednią jego wartość.

Jeżeli kogoś satysfakcjonuje sprzedaż dzikiego 2 latka za 2800 jego wola. Jeśli ktoś chce za ułożonego, grzecznego odsadka z dobrej linii nawet i 4500 to też ma do tego prawo. Jeżeli ktoś sprzedaje parę zaprzęgową wałachów za 25 tysięcy – nic w tym dziwnego! Nie tońmy jednak w bagnie ograniczeń, które będziemy sobie sami narzucać, bp nam się wydaje, że klient chce tanio. To totalnie nie jest prawda! Klient po protu chce… czasem sam nawet nie wie czego (serio ostatnio dzwonił do mnie typek i pytał się mnie czy jak waży 120 kg to hucuł go uniesie, bo on CHCE kupić konia – po 5ciu minutach nadal chciał, ale już ślązaka do bryczki…) Nie dajmy się też zwariować zazdrości czy zawiści, każdy z nas pracuje i promuje swoją hodowlę jak może – jednemu wychodzi to lepiej innemu bez szału i fajerwerków, ale stwierdzenie „bo ja sprzedaję lepsze konie taniej” jest bez sensu – cóż jeśli faktycznie są lepsze to najwyższy czas chcieć za nie drożej, czyż nie?

Jeśli MY jako hodowcy nie nauczymy ludzi, że dobry, spokojny i wyszkolony hucuł, nie może być tańszy od porąbanego kuca NN nokautującego dzieci, ale zabierającego się na 120 w wielokrążku, to nikt klienta tego nie nauczy. A jeśli usłyszycie „Pani/Panie co tak drogo! To tylko hucuł” to trzeba spokojnie powiedzieć, że płaci się za konia, a nie rasę. Peace & Love.

Pacanka (Wieśniak-Pustelniczka /Jasmon) fot. Justyna Papierzyńska

Huculscy zakupowicze – szanujmy się…

Dobra rada dla kupujących gdy widzą drogiego hucuła, którego chcą nabyć.

Nigdy nie zaczynajcie konwersacji od „Czy ta cena jest do negocjacji?”/ „Czy jak dam tyle będzie ok?”/  „A jaka jest ostateczna cena?”/„A jakie są gratisy?”. Cena jaka jest taka jest. Błagania i traktaty zostawcie na sam koniec.

Osobiście jako sprzedający odczytuję te wiadomości jako niepoważne. W końcu gdy mam 10 złotych w portfelu to idę do Maka na 2fotU i jeszcze mi zostaje 3 ziko, a nie do Restauracji na Homara… Nie stać Cię? Nie kupuj. Gdyby cena była niższa, to na pewno bym ją od razu podała w ogłoszeniu. Chcesz coś taniej? Skorzystaj z innej oferty. Towaru jak mrówków w lesie – każdy se znajdzie, co se tam chce i da tyle na ile go stać i dostanie to za co zapłacił. Żyćko (Lajf is brutal, and multos zasadzkas, a samtajms kopas w dupas).

Chcesz dobry produkt i Cię stać (ale nie jesteś rozrzutny i chcesz coś ugrać) zacznij od „Dzień dobry! Cudowny konik! Kiedy mogę go poznać?”, a potem jeśli „towar” spełnia wymagania wyciągnij asy z rękawa – powiedz prawdę do czego i po co Ci koń. Uwierzcie mi, każdy prawdziwy hodowca, chce, żeby jego koń znalazł jak najlepszy dom, a zadowolony klient gwarantuje dobrą renomę hodowli. Praktycznie zawsze (w granicach rozsądku)  da się coś ugrać (jak nie na cenie to na gratisach). A gdy koń faktycznie jest wart to po na siłę rzucać motyką w słońce? W końcu płacicie za kilka lat pracy włożonej w konia:

 Pracy hodowlanej  – dobór rodziców, koszt stanówki, wyrobienie dokumentacji, czempionaty, ścieżka.

Pracy rzeczywistej – szuflowanie gówna, karmienie, latanie na padoki, odrobaczenie, szczepienie.

Pracy użytkowej –  wyszkolenie konia (podawanie nóg, grzeczne chodzenie i stanie na uwiązie, akceptacja wszystkich zabiegów pielęgnacyjnych, kowalskich i weterynaryjnych,  szacunek do człowieka, zajeżdżanie, trening).

Cena do negocjacji…

Zacznijmy od tego, że mi też zdarza się kupować konie. Nieczęsto, ale jednak. Zakupy robię najczęściej bezpośrednio u hodowców, których znam i których hodowle są mi znane. Daje mi to gwarancję, że konie które kupię spełnią jeśli nie całość, to sporą część moich wymagań (a jak wiemy nie są to byle jakie wymagania!). Skoro więc kupuję konie muszę za nie płacić (no bo jakże by inaczej, helloł?). Jednak znając wszystkie hodowlane perypetie zostaję najgorszym negocjatorem, który chodził po ziemi… Bo i po co mam być najlepszym? Wybieram dobre konie od dobrych hodowców. Mam nadzieję, że wniosek nasuwa Wam się już sam? Oczywiście nie może być tanio. Hodowca podaje cenę, bo wie ile za konia chce dostać, a ja jako kupujący mogę się do tej ceny odnieść, bo wiem ile mam czyli ile za konia mogę dać. I tak oto dochodzimy do konsensusu – jeśli mnie stać to biorę jeśli mnie nie stać to najczęściej cała rozmowa z hodowcą jest przeprowadzana jedynie w mojej głowie (bo jak nie ma kasy to po co w ogóle mówić o kupowaniu?) Plus tylko taki, że jestem fanką młodych, często zupełnie surowych koni, co pozwala mi nie zabić mojego portfela. Do tego wchodzą promocje „dla stałego klienta”, które najczęściej wychodzą od hodowcy, a nie od mojego „widzi mi się, bo ja chce taniooo”. Wtedy hodowca czuje się uszanowany, a ja jako kupujący nigdy nie byłam zawiedziona, ponieważ hodowca chce, żeby jego koń spełnił moje wymagania – true story – nie raz usłyszałam oglądając jakiegoś konia „Nie Anastazja, tego Ci nie sprzedam, on nie będzie Ci pasował”.

I teraz wracając do początku. Nabranie doświadczenie również i w tej „zwykłej” dziedzinie jaką jest hodowla zajmuje lata – linie, rody, dziedziczenie maści, dobór charakterologiczny, poprawa pokroju, prawidłowe szkolenie.

To, że  się to „potrafi” gdy się trochę tego doświadczenia ma, a przez to uzyskanie dobrego materiału i późniejsze szkolenie konia idzie szybko jest tym „uderzeniem młotka za 2 euro”. Wiesz gdzie, co i jak, żeby było dobrze.

 Lata które spędziło się na zdobywaniu tej wiedzy jest wynikiem wielu doświadczeń, zmartwień, nieprzespanych nocy,  metod prób i błędów, a często też potu i łez.  I to jest właśnie to pozostałe „19 998 euro”.

A na koniec powiem tak – tyczy się to każdej rasy koni. Nie tylko hucułów. A żart jest tym zabawniejszy, że „cenimy” jedynie konie sportowe, bo solarium i bieżania wodna to nie są tanie rzeczy, zapominając, że wyhodowanie tych „niesportowych”  też kosztuje może mniej, bo solarium to słońce, a bieżnia to tereny, ale jednak w Caritasie tego nie dają 😉

Pstry (Gejzer-Pusteniczka/Jasmon), Swalawa Tabun (Saracen-Smytnia/Jasmon)
oraz Patara (Saracen-Pełnia Tabun/Jasmon) fot. Justyna Papierzyńska

Dodaj komentarz

Blog na WordPress.com.

Up ↑

Design a site like this with WordPress.com
Rozpocznij